Zwyczaje panujące przy greckim stole
Zamiast obrusu kawałek białego prześcieradła, a na nim różnorakie talerze, oraz widelce, każdy inny, z co najmniej jednym wygiętym ząbkiem. Pomiędzy nimi porozrzucane w jakimś artystycznym nieładzie kromki chleba… Właściwie chleb i jego okruchy można było znaleźć wszędzie. Po środku tego wszystkiego słynna sałatka grecka oraz na odrębnym talerzu ogromna kostka sera feta, taka jakiej jeszcze nigdy nie widziałam. Do tego kolorowe szklanki, co chwilę uzupełniane coca colą.
Podczas posiłku dyskusja trwała na całego, jakby nikt nie przejmował się konwenansami, manierami i tym czy podczas wypowiedzi właśnie przeżuwa duży kęs. Cały czas wiele się działo, każdy gestykulował, podjadał z półmiska stojącego na środku stołu, maczał swój chleb we wspólnej sałatce i przy tym trzymając widelec w drugiej ręce zataczał charakterystyczne kółeczko w powietrzu, mrucząc z zadowolenia. Ci, co skończyli jako pierwsi, bez zbędnych ceregieli odpalili po papierosie, podczas gdy pozostali dojadali resztki swojego obiadu. Słowem istny rozgardiasz.
Oto mój pierwszy wspólny posiłek z Grekami. Nie ukrywam, że doznałam lekkiego szoku, tym bardziej, że była to Wielkanoc, jakże odmienna od tej naszej polskiej.
Następnego dnia trafiłam do prawdziwej greckiej tawerny i tutaj też przeżyłam szok, ale tym razem w pozytywnym znaczeniu. Lokal był dość skromny i niepozorny. Widać właściciel nie przywiązywał zbytniej uwagi do aranżacji wnętrz i dekoracji stolików. Natomiast było to, co najważniejsze i najpraktyczniejsze, czyli czysty obrus, na który od razu kelner założył dodatkowy papierowy. Zaraz na stół trafiła butelka wody mineralnej oraz świeże, chrupkie pieczywo. Nie brakowało też standardowego jak się potem okazało greckiego zestawu, czyli oliwy z oliwek w szklanej buteleczce, była też sól, pieprz, drewniane wykałaczki i papierowe serwetki. Po niezbyt długim oczekiwaniu, które umilał mi widok pobliskich gór, wylądowało przede mną jedno z najpyszniejszych dań mięsnych jakie miałam okazję zjeść w życiu, czyli wołowina w sosie czerwonym (moschari kokkinisto). Porcja była sporych rozmiarów, nawet za duża jak na jedną osobę, jednakże jedzenie było tak smaczne, że nic nie pozostawiłam na talerzu…
Na koniec po sytym posiłku, kolejne zaskoczenie, kelner sam przyszedł do mojego stolika z ręcznie wypisanym rachunkiem na kawału karteczki, po czym zaproponował deser. Jakże odmówić skoro danie główne było rewelacyjne, a ja kocham jeść 🙂 Byłam naprawdę zachwycona tego typu serwisem.
Te pierwsze spotkanie z grecką kulturą jedzenia oraz kuchnią, sprawiło, że obcy mi do tej pory kraj zaczął mnie fascynować na całego. Każdy drobny element wspólnego posiłku z Grekami zaskakiwał. Szybko zauważyłam, że Grecy tak jak ja uwielbiają jeść. Gotują błyskawicznie, nie dbają o estetykę talerza lub stołu, ma być prosto i smacznie.
Zwyczajowo chrupiący chleb zawsze jest obecny na stole, Grecy dzielą się nim urywając go kawałkami. Służy jako substytut noża, który rzadko jest używany, dodatkowo macza się nim w dipach i sosach. Grecy lubują się smakiem chleba maczanego w świeżej oliwie, czyli tzw. “papara” jak przyjęło się mówić w niektórych częściach Grecji. Podsumowując, je się tak by było wygodnie, często ze wspólnej misy, czy też rękoma.
Grecy uwielbiają rodzinne lub przyjacielskie wyjścia do tawern lub restauracji wieczorową porą i nie musi być ku temu szczególnej okazji, są one przypadkowe lub zaplanowane. Rezerwuje się wtedy stolik, czyli trapezi, zamawia mezedes, czyli dużą przystawkę, oraz litry, (czyli po grecku kilo!) wina. Czas ten jest doskonałą okazją do długich i wesołych rozmów. Takie spotkania często są obficie zakrapiane alkoholem, winem lub piwem. I niejednokrotnie kończą się tańcami na stole. A na sam koniec wszyscy zaczynają się sprzeczać o rachunek, gdyż każdy chce za niego zapłacić 🙂
I jak tu nie kochać Greków? 😉
A Wy jak wspominacie pierwsze spotkanie z Grecją „od kuchni”?